Europeizacja w duchu liberalnym
Andrzej Paczkowski w rozmowie z Łukaszem Bertramem

Europeizacja w duchu liberalnym

Fot. Józef Nyka

 

Andrzej Paczkowski, (ur. 1938), historyk, profesor nauk humanistycznych. Od 1990 r. pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN. W latach 1999–2016 członek Kolegium a następnie Rady IPN.  Autor kilkunastu książek, m.in.: „Pół wieku dziejów Polski 1939–1989”, „Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny w Polsce 13 XII 1981 – 22 VII 1983”, „Trzy twarze Józefa Światły. Przyczynek do historii komunizmu w Polsce”, „Revolution and counterrevolution in Poland, 1980-1989”. W latach 80. związany z opozycją demokratyczną jako m.in. współtwórca Archiwum „Solidarności”, członek kolegium Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA oraz Społecznego Komitetu Nauki. W latach 1974–1995 prezes Polskiego Związku Alpinizmu.

Łukasz Bertram, koordynator i redaktor Archiwum „Aneksu”, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant Instytutu Socjologii UW.

„Aneks” z punktu widzenia historyka, autora i uczestnika opozycji.

Łukasz Bertram: Chciałbym porozmawiać o pańskim spojrzeniu na „Aneks“ jako historyka, jednak pańskie doświadczenia z pismem są również osobiste.

Andrzej Paczkowski: To prawda. Znałem trochę braci Smolarów jeszcze z Warszawy, a na początku 1973 roku byłem w Paryżu na prawie rocznym stypendium. Alik i Isia przenieśli się właśnie nad Sekwanę, pierwszy numer „Aneksu” był już gotowy i zostałem wezwany na pomoc w noszeniu paczek z wydrukowanymi egzemplarzami na pocztę. Niestety, zupełnie nie pamiętam, jakie były na nich adresy. Miałem więc w początki pisma pewien wkład, czysto fizyczny, który został zrekompensowany w ten sposób, że Alik i Irena podarowali mi krawat kupiony na Bond Street w Londynie. Mam go zresztą do dziś i po 40 latach jest w dobrym stanie.

Później był pan nie tylko czytelnikiem kwartalnika i książek „Aneksu”, lecz także jego autorem – pod pseudonimami Andrzej Jakubowski i Jakub Andrzejewski. Swoją działalność naukową łączył pan m.in. z przynależnością do kolegium Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA, czyli największego wydawnictwa drugoobiegowego. Chciałbym więc pójść jeszcze tropem tego osobistego zaangażowania. Czym „Aneks” był wówczas dla pana?

Nie jest łatwo to zrekonstruować. Byłem osobą z zewnątrz – nie należałem do „komandosów’, 10 marca 1968 r. wyjechałem na zagraniczne stypendium, więc nie uczestniczyłem w Marcu, nie byłem też szykanowany przez władze, jeśli nie liczyć usunięcia z pracy w Instytucie Badań Literackich PAN w 1974 r. i pozbawiania paszportu, najpierw w latach 1969–1971 i potem 1984–1987. Ale jednocześnie tkwiłem jakoś w tym środowisku i trudno mi spojrzeć zupełnie z boku na tamto doświadczenie.

Stąd moje pytanie o osobistą perspektywę.

Trzeba pamiętać, że angażowałem się – zwłaszcza od końca lat 70., a szczególnie w latach stanu wojennego – w wiele rzeczy i trochę mi się to wszystko zlewa: NOWA, Archiwum „Solidarności”, „Aneks”, „Kultura” paryska czy podziemna „Krytyka”, która środowiskowo i ideowo była najbliższa kwartalnikowi Smolarów. Zapewne redakcje te znalazłyby się dziś w tym samym klubie parlamentarnym. Ale nie brałem udziału w jakichś wielkich dyskusjach na temat „Aneksu”, co najwyżej mówiło się o poszczególnych artykułach w gronie towarzyskim, na zasadzie „A czytałeś…?”. Napisałem do kwartalnika parę tekstów, Wydawnictwo Aneks opublikowało przygotowany przeze mnie wybór dokumentów „Gomułka i inni” (1987), a podczas pobytów w Paryżu (a w sumie było ich parę, choć na ogół krótkich) spotykałem się z Isią i Alikiem. Na pewno rozmawialiśmy o tekstach czy pomysłach. W końcu te parę artykułów, które u nich opublikowałem były w istocie „zamówione przez redakcję”. W gruncie rzeczy podobnie było z artykułem o polskiej kulturze politycznej, który cenzura zdjęła w miesięczniku „Więź” – mówiłem o tym w Paryżu i ukazał się on w „Aneksie”. Zresztą obok mojego tekstu pisanego pod pseudonimem. Nie pamiętam jednak żebym brał udział w jakiejś debacie redakcyjnej.

Dysponując, przynajmniej w niektórych okresach, paszportem, miał pan natomiast inne możliwości wspomagania „Aneksu” i innych inicjatyw emigracyjnych bądź opozycyjnych.

Tak – uczestniczyłem bowiem w przemycie materiałów do i z Polski. Od 1974 r. byłem prezesem Polskiego Związku Alpinizmu i „po tej linii” wielokrotnie – kiedy nie odmawiano mi paszportu – wyjeżdżałem za granicę na różne kongresy itp. W stanie wojennym byłem ogniwem w nitce kontaktowej z Turynu do Warszawy, odbierałem sprzęt i literaturę (w tym i oczywiście „Aneks”) przemycane tirami. Jeździłem maluchem do kościoła pod Warszawą, gdzie zajeżdżała ciężarówka z darami charytatywnymi (i innymi „darami” – tajnymi) , rozwoziłem paczki pod wskazane adresy. Kiedyś okazało się, że ktoś „podkradł” przesyłkę dla nas i wszczynano jakieś „dochodzenie”, ale nie wiem, czym się ono skończyło. W drugą stronę „nadawałem” listy czy artykuły (w tym także moje), zamknięte w plastikowych buteleczkach z talkiem , z których wysypywało się zawartość. Parę razy „odbierałem” kurierów (m.in. słynnego włoskiego radykała Adriano Sofri). Woziłem też parę razy pieniądze, jednak nie w związku z „Aneksem”, ale dla Społecznego Komitetu Nauki czy Archiwum „Solidarności”. Choć chyba ze dwa razy robiono mi osobista rewizję, nie miałem żadnej wpadki, więc nie ma o czym opowiadać. I tyle.

Pomówmy zatem o zawartości „Aneksu”. Które jego teksty odbiły się pana zdaniem najgłośniejszym echem w kraju, wywołały najgorętszy ferment?

Jednym z nich był niewątpliwie obszerny artykuł Andrzeja Walickiego „Myśli o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce” z 1984 r. Odpowiedzieli na niego jeszcze w tym samym numerze Jan Józef Lipski, Waldemar Kuczyński Krzysztof Pomian. Rozwinęła się tym samym debata, kontynuowana w kilku kolejnych numerach kwartalnika, o sprawie podstawowej: jak funkcjonować w systemie niedemokratycznym, autorytarnym, quasi-totalitarnym. Czy zajmować postawę umiarkowaną i starać się wpływać na ten system od wewnątrz – czy też tworzyć coś (np. pismo) i działać „obok” reżimu. Andrzej Walicki był zwolennikiem tej pierwszej drogi, która kojarzyła mi się z hasłem wywieszonym na zakładzie krawiecko-bieliźniarskim na Chmielnej: „Świata nie zmienisz. Koszulę powinieneś”. To był problem generalny, w pewnym sensie ponadczasowy, nawet dzisiaj wraca nie tylko w polemikach historycznych, lecz także bieżących walkach politycznych.

Innym ważnym tekstem był artykuł Aleksandra Smolara „Tabu i niewinność” na temat relacji polsko-żydowskich, dotykający również, mówiąc kolokwialnie, problemu żydokomuny. Był on w pewnym sensie uzupełnieniem, bądź poszerzeniem, znanego tekstu Stanisława Krajewskiego (opublikowanego pod pseudonimem „Abel Keiner” w drugoobiegowej „Krytyce” w roku 1983) pt. „Żydzi a komunizm”. Oczywiście nikt z tej klasycznej „żydokomuny” nie był już czynny w życiu publicznym, ale były ich dzieci – i dlatego ten temat tak rezonował.

Sam Smolar jest przecież synem komunistów pochodzenia żydowskiego.

Zgadza się. I dlatego dokonana przez niego wiwisekcja tego problemu była tym bardziej ciekawa. Równie interesujący był jego artykuł „Dystrybucja dóbr społecznych i rozkład systemu” z 1981 r., w którym użył on kategorii systemu sułtańskiego do opisu przywilejów władzy w PRL. W tym samym numerze przedrukowano tekst Michaiła Woslenskiego o nomenklaturze w ZSRR „Jeden dzień z życia Denisa Iwanowicza” (tytuł był przewrotnym nawiązaniem do słynnego „Jednego dnia Iwana Denisowicza” Sołżenicyna). Opublikowano też materiały dotyczące nomenklatury po polsku, czyli tajne broszury Biura Politycznego KC PZPR z 1972 r. o kompetencjach organów partyjnych w zakresie obsadzania stanowisk politycznych, gospodarczych i społecznych. Z punktu wiedzy o mechanizmach działania systemu w Polsce ten blok tematyczny był bardzo istotny, wprowadzając powiew świeżości. Pokazywał bowiem reguły „miękkiego funkcjonowania” reżimu – nie represje, więzienia i strzelanie do ludzi – o czym na ogół się wiedziało – ale to, jak komuniści na co dzień zarządzają państwem.

A teksty szczególnie istotne z punktu widzenia historyka?

Coś nowego otworzył artykuł Jana Tomasza Grossa „W zaborze sowieckim” (pierwsza część w 1979, druga w 1982 roku), o ziemiach wcielonych do Związku Radzieckiego w 1939 roku, o ówczesnych „wyborach” etc. Było to jedno z pierwszych przejść od pamięci do historii – a te dwa obszary nierzadko pozostają względem siebie w konflikcie. Przez wiele bowiem lat nasza wiedza o tym, co działo się wówczas na Kresach opierała się na źródłach zindywidualizowanych, na wspomnieniach czy relacjach. Gross natomiast to usystematyzował, wykorzystując nieliczne dostępne źródła, w tym prasę sowiecką, którą umiejętnie czytał. Jego opis tej pierwszej próby zaszczepienia Polakom sowietyzacji w latach 1939–1941 był bardzo istotny. Mówiło się przecież, że to był taki sowiecki Piemont dla późniejszej, komunistycznej Polski, a wiele osób zaangażowanych w tamte działania, zajmowało później znaczące stanowiska w PRL.

Rozmawiając o „Aneksie”, nie można oprzeć się pokusie jego zderzenia z „Kulturą” paryską. Co różniło te dwa ośrodki?

W uproszczeniu, odwołując się wręcz do pewnych stereotypów, można powiedzieć, że „Kultura” była polityczna, a „Aneks” – analityczny. „Aneks” opisywał rzeczywistość, zadawał pytania, co z tą rzeczywistością można zrobić. Był swego rodzaju zbiornicą pomysłów i interpretacji (wyrażanych w formie od dziesiątków lat przyjętej w euroatlantyckim obiegu myśli), ze względów cenzuralnych szczątkowo obecnych w Polsce i to głównie w językach oryginałów). „Kultura” formułowała natomiast wizje o geopolitycznych wymiarach. To przecież jedna z podstawowych „nalepek” na Giedroyciu: polityka wschodnia, rozwijana przez Juliusza Mieroszewskiego koncepcja ULB, czyli historycznego porozumienia Polaków z Ukraińcami, Litwinami i Białorusinami…

W jaką konfigurację układają się te próby opisu? Czy tworzą coś, co można określić mianem linii programowej „Aneksu”?

Powiedziałbym, że to była próba europeizacji polskiego myślenia o tym, co dzieje się w kraju i dookoła niego. Europeizacji w duchu liberalnym.

Co oznaczał ten rodzaj liberalizmu?

Światopoglądową neutralność, ale bez antykościelności . Opowiedzenie się za wolnym rynkiem, ale bez jego szczegółowego definiowania. Nastawienie na ewolucyjne przemiany, a nie gwałtowny przewrót, który – wedle tego myślenia – może doprowadzić z jednej dyktatury do drugiej. Był to liberalizm, który wychodził nie od światopoglądu czy ekonomii, ani nie od filozofii, lecz od polityki, od pytań związanych z konstrukcją państwa oraz relacjami międzynarodowymi.

A europeizacja? Czym była w wydaniu „Aneksu”?

Próbą zrozumienia, jak Zachód postrzega Polskę i jej komunistyczną rzeczywistość. Przekonaniem, że nie możemy zamykać się tylko we własnym myśleniu, ale należy „wmyśleć się” w refleksję innych. Ważne było też po prostu wprowadzenie myśli zachodniej do polskiego obiegu intelektualnego.

Środowisko „Aneksu” podejmowało również próby otwarcia na środowiska opozycyjne w innych krajach komunistycznych. Nawiązywano do tego, co pisali i mówili dysydenci z innych krajów, Rosjanie, Węgrzy, Czesi. Było sporo przedruków, a także bardzo ożywione – o ile wiem – kontakty z takimi ludźmi jak Peter Kende czy Pavel Tigrid.

Zapytać można również o ideową stałość i zmianę „linii” kwartalnika. W 1990 roku napisał pan w „Res Publice”, że „Aneks” najpierw przeszedł drogę od rewizjonizmu do postrewizjonizmu, a potem podążył jakby za formułą Leszka Kołakowskiego o konserwatywno-liberalnym socjalizmie.

Ta teza jest oczywiście bardzo schematyczna i najpewniej, gdyby analizować poszczególne teksty, okazałoby się, że nie można jej w całości utrzymać. Jednak wydaje się oczywiste, że cała formacja, która stworzyła „Aneks” zaczynała od marksizmu. Potem jej członkowie stali się wewnętrznymi krytykami marksizmu (czyli rewizjonistami), a następnie już krytykami marksizmu „od zewnątrz”, co zostało zapoczątkowane szokiem Marca 1968, emigracji, Grudnia 1970. Aż w końcu stali się – tak uważam – liberałami. To jest najbardziej widoczne może nie w przypadku Smolarów, ale właśnie Kołakowskiego. Chyba nie było innej osoby, wobec której środowisko „Aneksu” czułoby tak wielką estymę. Szło za nim, zresztą jak i wielu innych. O charakterze tego „aneksowego” liberalizmu najlepiej zapewne świadczą wybory polityczne dokonane po 1989 r. A także może i to, że redaktorzy pisma nie weszli do bieżącej, praktycznej polityki (a jeśli – to na krótko), koncentrując się raczej na analizowaniu i ocenianiu świata, niż na własnoręcznych próbach jego przebudowy. W pewnym sensie mieściło się to w myśleniu oświeceniowym o tym, że wiedza zmienia człowieka.